Początki piłki nożnej w Strachocinie
Pierwsze
próby gry w piłkę nożną w Strachocinie sięgają czasów przedwojennych.
Były to jednak próby raczej indywidualne. Zbierało się kilku chłopaków
na podwórku (ogrodzie) i kopali między sobą piłkę, najczęściej
najzwyklejszą „szmaciankę” (zrobioną ze starych szmat), rzadziej piłkę
wykonaną z pełnej, porowatej gumy (potocznie zwanej „gołdą”). O
prawdziwej piłce skórzanej z gumową dętką („duszą”), nadmuchiwaną
powietrzem, nie było mowy. Była poza zasięgiem finansowym młodych
Strachoczan. Okres wojenny i tuż powojenny(wojna trwała w Strachocinie
praktycznie do 1947 roku, do likwidacji ukraińskiej UPA) nie sprzyjał
rozwojowi sportu, w tym piłki nożnej, męska młodzież miała w tym czasie
inne „rozrywki”. Jednak na fali odgórnie realizowanego w całej Polsce
„ruchu sportowego” już w 1946 założono Ludowy Klub Sportowy
(przemieniony niedługo potem na Ludowy Zespół Sportowy – LZS).
Formalnymi założycielami i członkami pierwszego Zarządu byli Tadeusz
Woźniak (prezes), Józef Winnicki i Stanisław Pucz (Benedykt Gajewski w
swojej monografii Strachociny podaje, że Marian Winnicki i Tadeusz
Pucz, ale są to błędne dane, w tym czasie w Strachocinie nie było
młodych ludzi o takich imionach). Wiodącą dyscypliną miała być piłka
nożna. Można domniemywać, że cała sprawa miała podtekst polityczny,
propagandowy, chodziło o pokazanie prężnego działania nowej władzy.
Nowo mianowany prezes Tadeusz Woźniak miał zaledwie 15 lat.
Początkowo
Klub nie przejawiał praktycznie żadnej aktywności, dopiero pod sam
koniec lat 40-tych nastał naprawdę sprzyjający klimat na rozwój sportu
w Strachocinie, w tym piłki nożnej. Decydującym impulsem rozwojowym
było rozpoczęcie prze wielu młodych Strachoczan nauki w szkołach ponad
podstawowych w Sanoku, głownie w „Wagonówce” (późniejszej Zasadniczej
Szkole Zawodowej przy ówczesnej Fabryce Wagonów – zamienionej wkrótce w
Fabrykę Autobusów, istniejącą do dzisiaj). Zetknęli się oni w Sanoku z
„prawdziwą” piłką nożną. Drużyny klubów sanockich, KS „Nafty”
(późniejszego „Górnika”, jeszcze poźniej „Sanoczanki”) oraz KS „Wagonu”
(późniejszej „Stali”) występowały w rozgrywkach regionalnych,
przyjeżdżały do nich drużyny z całego Podkarpacia. Młodzi Strachoczanie
oglądali mecze, podpatrywali „prawdziwych” piłkarzy, ich technikę i
taktykę, próbowali później naśladować. Doskonale nadawały się do tego
niedzielne powroty do Strachociny, gdzie w ramach LZS Strachocina mogli
prezentować swoje umiejętności. Było to także ważne dla uczniów tych
szkół sanockich, które zabraniały swoim uczniom uprawiania piłki nożnej
(był taki okres w Polsce!). Dzięki temu pod koniec lat 40-tych i na
początku lat 50-tych strachocki LZS osiągnął niezły poziom sportowy, z
biegiem czasu dorobił się nawet na krótko własnego trenera z
prawdziwego zdarzenia (Kotowski).
Gorzej było w Strachocinie z
boiskiem sportowym. LZS Strachocina do 1967 roku nie miał swojego
boiska, drużyna rozgrywała swoje mecze na boisku szkolnym położonym w
środku wsi, przy budynku dawnej szkoły, dzisiaj nie istniejącej
(niedaleko Domu Ludowego). Boisko nie miało odpowiednich wymiarów, było
jednak ogólnie dość równe, tylko jedna ze stron na krawędzi podnosiła
się dość stromo, przechodzącw pagórek na którym stały domy Galantów,
dla odmiany, druga strona kończyła się przydrożnym rowem, po deszczach
pełnym wody. Tuż za bramkami stały domy, za jedną dom Piotrowskich
„Spod Mogiły”, za drugą Szymańskich „Z Grobli”. Piłka po niecelnych
strzałach na bramkę często lądowała na tych domach, zapewne nierzadko
trafiała także w okna. Tomasz Piotrowski „Spod Mogiły” niejednokrotnie
denerwował się, krzyczał, ale jak trzeba było naprawić piłkę (Tomasz
był Szewcem) robił to chętnie, za darmo. Przecież w piłkę grali także
jego synowie.
Nie najlepiej było z murawą boiska. Oczywiście,
nikt jej nie pielęgnował. Na szczęście, urodzajna gleba, bardzo dobre
ukorzenienie trawy i stosunkowa duża wilgotność, powodowały, że murawa
była dość trwała, jedynie pod bramkami powstawały lekkie łysiny. Łysiny
powstawały także w tym miejscu, gdzie urządzano boisko do siatkówki.
Tutaj dodatkowo przeszkadzały dziury na słupki do siatkówki (słupki na
cza meczu piłki nożnej wyjmowano i wynoszono poza boisko). Inną
przeszkodą była skocznia w dal używana przez młodzież szkolną. Był to
prostokąt piasku, co prawda, uporczywie zarastany trawą, ale jednak
kłopotliwy dla piłkarzy, piłka odbijała się tam słabiej, albo wcale.
Rolę kosiarek do trawy spełniały krowy pasące się na boisku, a przede
wszystkim gęsi, wypędzane z sąsiednich domów na teren boiska. Gęsi
(krowy także, ale w zdecydowanie mniejszym stopniu) dostarczały
dodatkowego kłopotu. Boisko było pełne ich odchodów i nawet gruntowne
sprzątanie przed meczem nie pomagało całkowicie. Zawodnicy często
ślizgali się na nich, koszulki i spodenki pełne były zielonych śladów
trudnych później do usunięcia. Oczywiście, boisko nie było ogrodzone,
łatwo dostępne przez wszystkich na co dzień, służące młodzieży szkolnej
na przerwach i na lekcjach „gimnastyki”. Kibice oglądali mecze z
pagórka Galantów, czasem spoza bramek, podając piłkę, kiedy wypadała na
aut.
Specyfikacja boiska Strachociny zdecydowanie sprzyjała
gospodarzom, goście nie mogli przystosować się do niego długo podczas
meczu, co powodowało że Strachoczanie u siebie byli zdecydowanie
groźniejsi niż na wyjazdach, byli prawdziwymi królami swojego boiska.
Oczywiście, drużyna LZS Strachocina brała udział w tym czasie w
rozgrywkach najniższej klasy rozrywkowej, tzw. Ligi Wiejskiej (klasy
D). drużyna miała dość płynny skład, „kadra” była dość szeroka (tyle że
umiejętności bardzo różne) chociaż część strachockich chłopaków
stroniła od piłki nożnej, patrzyła na grających z lekceważeniem. Może
decydował o tym fakt, że piłką nożną, w zasadzie nie interesowały się
dziewczyny. Częściej lub rzadziej grali następujący zawodnicy:
Stanisław Klimkowski (późniejszy długoletni sołtys Strachociny), Józef
Winnicki, Stefan Kucharski, Józef Szymański, Stanisław Piotrowski,
Stanisław Pucz, Józef Piotrowski-”Błażejowski”, Stanisław Daszyk,
Władysław Bańkowski, Kazimierz Ćwiąkała (syn Marcjanny z
Giyrów-Piotrowskich), Józef Piotrowski – Spod Mogiły, Tadeusz Woźniak,
Aleksander Cecuła, Bolesław Woźniak, Stanisław Radwański, Kazimierz
Radwański, Kazimierz Bańkowski, Józef Rygiel, Józef Lewicki, Stanisław
Galant, Władysław Dolny.
Byli to zawodnicy urodzeni w latach
1928-34. wśród nich były prawdziwe gwiazdy futbolu, przynajmniej na
miarę lokalnej Ligi Wiejskiej. Zdecydowanie najlepszym zawodnikiem tego
okresu (końca lat 40-tych i początku lat 50-tych) był Stanisław
Radwański – Z Młaki (ur. 1932r.), późniejszy mąż Zofii
Kondy-Piotrowskiej. Stanisław był zawodnikiem wszechstronnym, potrafił
grać świetnie na każdej pozycji, z pozycją bramkarza włącznie.
Najczęściej występował na środku ataku. O jego klasie świadczyło to, że
zdaniem wielu kibiców jego nieobecność na boisku powodowała spadek
wartości strachockiej drużyny o połowę lub więcej. Do wybijających się
zawodników należeli także, grający głównie na obronie, Józef Szymański
(„Z Grobli”) i Bolesław Woźniak, oraz bramkarz Stanisław Klimkowski.
Blok obronny strachockiej drużyny był najlepszą jej formacją, obrona
grała twardo (drużyny przyjezdne mawiały, że „kosi równo z trawą”),
pewnie, może tylko jej podania do przodu nie zawsze były celne,
najczęściej „wywalali” piłkę daleko do przodu, wprost do własnych
napastników. Było o to łatwo przy rozmiarach strachockiego boiska,
niestety, takie piłki często trafiały wprost do obrońców przeciwnika.
Wśród napastników ciekawą postacią był Tadeusz Woźniak (taksówkarz,
zginął młodo w wypadku drogowym jadąc w Bieszczady). Niezły
technicznie, uwielbiał dryblowanie, potrafił się „zakiwać na śmierć”
pod bramką przeciwnika. Ale potrafił w razie potrzeby przytrzymać
piłkę, odebrać przeciwnikowi, precyzyjnie wyłożyć partnerowi.
Wyróżniającymi się zawodnikami byli bracia Bańkowscy, Władysław i
Kazimierz, starsi bracia Edwarda, późniejszego twórcy potęgi
strachockiej piłki nożnej. Udane występy mieli także Stanisław
Piotrowski, Stefan Kucharski, Stanisław Galant, Józef Rygiel i Józef
Lewicki.
Oczywiście, przedstawiając zalety i wady poszczególnych
zawodników trzeba mieć na uwadze wszystkie uwarunkowania występujące w
tym okresie. Wszyscy zawodnicy to kompletni „naturszczycy”, praktycznie
nie trenujący, przynajmniej nie trenujący w sensie prawdziwego treningu
zawodników uprawiających piłkę nożną jako swoje zajęcie (także tzw.
„amatorów” z czasów PRL). Ich sprawność fizyczna wynikała z naturalnych
cech młodych chłopaków, tak jak to było od zawsze, w czasach gdy nie
istniało pojęcie sportu. Trochę kopali piłkę na podwórku, trochę
podpatrzyli podczas oglądanych meczów lepszych drużyn (głównie w
Sanoku), trochę podpowiedział im zaimprowizowany trener jakim był ich
kolega, Kazimierz Adamiak (późniejszy mąż Danuty Dąbrowskiej, wnuczki
Balbiny z Giyrów-Piotrowskich), resztę umiejętności zdobywali podczas
meczów. Kazimierz sam zaznajomił się trochę z teoretycznymi podstawami
piłki, później uczył kolegów podstaw piłkarskiego rzemiosła – jak
przyjąć piłkę na piersi, jak ją zastopować nogą, jak podać do partnera,
czy strzelić na bramkę, a także podstaw taktyki na boisku – ustawienia
poszczególnych formacji, ataków skrzydłami i dośrodkowań. Pomagali mu
„asystenci”, starsi koledzy grający raczej w siatkówkę, Mieczysław
Dąbrowski i Stefan Kwolek, a także koledzy spoza Strachociny, Tadeusz
Wajda z Sanoka, grający w Sanoczance i Eugeniusz Siwak z LZS Jaćmierz.
Początki były bardzo trudne, ale zapału młodym adeptom futbolu nie
brakowało. Strachoczanie najczęściej grywali z najbliższymi sąsiadami,
Bażanówką, Długiem, Nowosielcami, Kostarowcami, Pakoszówką,
Pisarowcami. Były to zarówno mecze oficjalne (w ramach rozgrywek) jak i
mecze towarzyskie. Odwiecznym, i bardzo niewygodnym rywalem była
Bażanówka ze swoim asem Władysławem Żyłką (kuzyn ks. Kazimierz
Piotrowskiego, później grał w wyższej klasie rozgrywkowej w drużynie
Zarszyna). Mecze pomiędzy drużynami Strachociny i Bażanówki to były
prawdziwe „święte wojny”, nieledwie jak pomiędzy Cracovią i Wisłą
Kraków. Gra była zawsze bardzo ostra, kontuzji było bez liku. Kibice
wprost fanatycznie kibicowali swoim drużynom. Nie obywało się bez bójek
między nimi (już wtedy!), Strachoczanie niejednokrotnie musieli
chyłkiem uciekać przez góry do rodzinnej wioski ścigani i obrzucani
kamieniami przez najbardziej krewkich kibiców bażanowskich. Bilans tych
spotkań w sumie był niekorzystny dla Strachociny w tym okresie.
Bażanówka podchodziła do sportu już bardziej profesjonalnie, piłkarze
trenowali po południu w ciągu tygodnia, mieli trenera z prawdziwego
zdarzenia. Lepiej szło Strachocinie z sąsiadami z drugiej strony,
Pakoszówką, Kostarowcami, Nowosielcami i innymi. Z drużynami z
Jaćmierza i Zarszyna, grającymi w wyższej klasie rozgrywkowej (klasie
C) Strachoczanie nie spotykali się, to byli zbyt mocni przeciwnicy. O
grze z drużynami z Rymanowa, Brzozowa, a tym bardziej Sanoka czy Krosna
nikt wtedy w Strachocinie nie marzył, to było zdecydowanie poza
zasięgiem strachockiej drużyny.
W latach 50-tych do drużyny LZS
Strachocina powoli wchodzili zawodnicy urodzeni w połowie lat 30-tych,
Roman Piotrowski, Mieczysław Galant, Józef Kucharski, Ferdynand
Woźniak, Stanisław Cecuła, Jan Witek, Kazimierz Daszyk, Władysław
Ćwiąkała (brat Kazimierza). A także zupełnie młodzi, jak Zygmunt
Ćwiąkała (rocznik 1940, brat Kazimierza i Władysława), który występował
z powodzeniem w drużynie seniorów w wieku 14 lat. Z drużyny odchodzili
starsi zawodnicy. „Kariera” piłkarska najczęściej nie trwała długo.
Praca zawodowa poza rolnictwem (większość taką podejmowała), oraz praca
po godzinach na ojcowskim gospodarstwie rolnym, trudna była do
pogodzenia z grą w piłkę nożną. Po męczącym tygodniu pracy niedzielę
trzeba było przeznaczyć na odpoczynek, jeżeli już były piłkarz wybrał
się z wizytą na boisko piłkarskie, to tylko w charakterze widza.
„Zmiany warty” nie była zbytnio udana dla drużyny, która mocno obniżyła
loty. Jeszcze w połowie lat 50-tych drużyna piłki nożnej LZS
Strachocina liczyła się w najbliższej okolicy, ale z roku na rok było
gorzej, mimo że trafiały się talenty na miarę wspomnianego już Zygmunta
Ćwiąkały. Zygmunt był wszechstronnie utalentowanym zawodnikiem,
doskonale grał w piłkę nożną, siatkówkę, koszykówkę, piłkę ręczną,
uprawiał z powodzeniem lekkoatletykę. Później skończył AWF (obecnie
jest mistrzem Polski oldboyów w tenisie, w swojej grupie wiekowej).
Niestety pojedynczy, nawet bardzo dobrzy zawodnicy nie mogli zastąpić
drużyny. We wsi coraz większą popularność zyskiwała siatkówka, w której
strachocka drużyna liczyła się coraz bardziej w powiecie. Praktycznie
całkowita zapaść sekcji piłki nożnej nastąpiła pod koniec lat 50-tych.
LZS Strachocina wycofał się zupełnie z rozgrywek. Renesans, i to na
wcześniej niespotykaną skalę, miały przynieść dopiero lata 60-te. Był
on jednak dziełem tych ludzi, którzy w dzieciństwie i wczesnej młodości
kibicowali gorąco tej strachockiej drużynie z początków lat 50-tych. A
w szkole grali niekończący się mecz „Góra – Dół” na przerwach
lekcyjnych, przed rozpoczęciem lekcji i długo po lekcjach (po
niektórych zapamiętałych graczy musieli przychodzić rodzice z kijem,
żeby przyprowadzić ich do domu, do pasienia kró czy innej roboty!). To
był mecz! Ilość zawodników w każdej z drużyn była nieograniczona. Grano
na bosaka, piłką z pełnej gumy, niesamowicie twardą. Taktyka
przypominała o wiele późniejszy „futbol totalny” Holendrów, czyli nie
było podziału na obronę i atak, cała drużyna broniła się i cała szła do
ataku. Uczestnicy tego niesamowitego meczu trwającego przez cały rok
szkolny, tylko z przerwą zimową, w latach 60-tych odtworzyli na nowo
futbol w Strachocinie. Ale to już inna historia, na inną okazję.